Nie jest to jednak wyłącznie idylliczne wspomnienie dzieciństwa, to malowany słowem kronikarski zapis przeszłości, który kształtuje bohaterkę, a który
w pewnym stopniu kształtował nas wszystkich.
Gdzieś pomiędzy wypchanym jastrzębiem, etykietami z pudełek po zapałkach, pająkami z Jerozolimy, Litanią Loretańską, obrazami Pryjmy-Tamioły i butaprenem, mała dziewczynka, a później nastoletnia dziewczyna, zbiera stonki do butelki po coca-coli, poznaje tajemnice krawcowej i smak pocałunku. Poznaje nie tylko życie, ale i śmierć. Nie są to odrębne światy, ale światy naturalnie i odwieczne powiązane. Tu gdzie się żyje, tu też się umiera. W stołowym pokoju, w którym toczyły się partyjki pokera i nauka słówek z niemieckiego, stoi trumna z otworzonym wiekiem, otoczona wieńcami i świecami.
Wioletta Grzegorzewska napisała książkę, która działa na wszystkie zmysły. Kunszt słowa i formuła, oparta o krótkie rozdziały, składające się w logiczną całość sprawiają, że książkę czyta się jednym tchem i chce się coraz więcej. Grzegorzewska, jako jedna z nielicznych autorek pokolenia nie musi szokować słowem i opisem, by nadać im wagę i wartość. Każde przeżycie jest muśnięte opisem, tak by dać czytelnikowi możliwość własnej refleksji i tylko zasygnalizować własną.


